poniedziałek, 21 czerwca 2010

GonG- Flying Teapot




Nie, kurwa, to nie jest normalne - Dzikołaj o płycie.

Zastanawiam się od jakiegoś czasu, co trzeba palić, by rozgłaszać, że jest się jednym z niewielu osobników na Ziemi, który ma przekaz z obcej planety, na której mieszkają zielone ludziki, które przemierzają przestrzeń za pomocą latających czajników i lada dzień pojawią się na naszej planecie?! Cóż, ja nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. O tą kwestię należałoby zapytać zespół, którego nazwa pochodzi od wspomnianej obcej planety -GONG.

Ale o so chosi? GonG jest zespołem założonym w 1968 roku przez Daevida Allena. W tejże formacji przewijało się naprawdę bardzo wielu różnych ludzi, a każdy z nich miał znaczący wpływ na jej brzmienie. A co grają? Trudno określić, ale podobno jest to rock progresywny i space rock... ale śmiało można by podpisać pod nie jeszcze inne gatunki. Jest to muzyka kompletnie niekonwencjonalna, ma też cechy jazzu, szeroko pojętej alternatywy i czego tylko. Pomimo istnego przemieszania gatunków, nie napotkamy się z jakimkolwiek dyskomfortem z tego powodu. Utwory zręcznie przeskakują w stylistyce i aż przyjemnie się tego słucha.

Płyta o którą się rozchodzi to Flying Teapot -pierwsza płyta z trylogii Radio Gnome Invisible. Opowiada ona historię, o której mowa była w pierwszym akapicie. Na krążku znajdziemy sześć utworów, które niczym mocny towar trzymają nas w napięciu od początku po sam koniec. Piosenki są raz długie ("Flying Teapot"; 12:30), raz krótkie ("The Octave Doctors & The Crystal Machine"; 2:00), szybsze, wolniejsze, są... niezwykle hipnotyzujące. Czujemy, jakbyśmy raz spadali, raz byli wysoko w górze. Muzyka ta niezwykle działa na wyobraźnię i, nie ma innej możliwości, musiała powstawać pod wpływem jakichś dziwnych substancji. Właściwie od pierwszych kilkudziesięciu sekund pierwszego utworu jesteśmy już głęboko w planecie GonG, oddalonej daleeeko od naszego świata... z każdą kolejną minutą mamy coraz bardziej ochotę zagłębiać się w to miejsce i odkrywać w nim coś nowego, dotąd nieznanego.

Warto przypomnieć, że "Flying Teapot" jest zaledwie pierwszym albumem z trylogii. Polecam tak samo kolejne części- "Angel's Egg" oraz "You". Jeśli zagłębiłeś się w Latający Czajnik, spodobają Ci się też kolejne kawałki.

Co mogę powiedzieć? Gorąco polecam, bo to po prostu niesamowity odpał i miła odskocznia od tego, czego słuchamy na ogół... no, ja GonGu słucham na ogół... nie ważne...

~2P

1 komentarz:

  1. (Jestem słaby w pisaniu komentarzy i nieśmiało nastawiony)Wydaje sie fajne, z chęcią wysłucham

    OdpowiedzUsuń